Premier Szwecji Ulf Kristersson omówił z eurodeputowanymi priorytety szwedzkiej prezydencji w Unii Europejskiej. Wśród nich znalazł się postulat bardziej „zielonej” Europy, co w sposób bezpośredni pogłębi trwający kryzys. Tymczasem, jak pokazało badanie Eurobarometru, wzrost kosztów życia stanowi coraz większe zmartwienie dla 93 proc. Europejczyków. Jeżeli UE nie zweryfikuje obranego kursu, czekająca ją katastrofa może przewyższyć jej możliwości zarządzania kryzysem.
W każdym państwie członkowskim UE ponad siedmiu na dziesięciu respondentów martwi się rosnącymi kosztami życia, przy czym szczytowe wyniki odnotowano w Grecji (100 proc.), na Cyprze (99 proc.), we Włoszech i Portugalii (po 98 proc.). Rosnące ceny, w tym energii i żywności, są odczuwalne we wszystkich kategoriach socjodemograficznych, a także we wszystkich środowiskach edukacyjnych i społeczno-zawodowych. Drugim najczęściej wymienianym zmartwieniem (82 proc.) jest zagrożenie ubóstwem i wykluczeniem społecznym, a następnie zmiany klimatu i możliwość rozprzestrzenienia się wojny na Ukrainie na inne kraje (81 proc.). Wprawdzie poparcie dla UE pozostaje stabilnie na wysokim poziomie, a obywatele oczekują od niej, aby kontynuowała prace nad rozwiązaniami mającymi zminimalizować efekty obecnego kryzysu, po stronie unijnych urzędników i polityków wiele jest ideologii, mało zaś konkretnych pomysłów na skuteczne poradzenie sobie z sytuacją. Wybrzmiało to również na Ekonomicznym Forum w Davos, gdzie 17 stycznia 2023 roku szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen mówiła o potrzebie zielonej transformacji i objęciu systemem handlu pozwoleniami na emisję CO2 również takich obszarów, jak mieszkalnictwo, czy transport.
Kiedy koszty różnych obszarów życia znów pójdą w górę – a przy obecnej polityce unijnej jest to jedynie kwestia czasu – Unia Europejska może mieć poważne problemy, aby przetrwać wygenerowany przez siebie kryzys. Jak wynika z badań opinii publicznej, już teraz obywatele państw członkowskich nie są zadowoleni z działań podejmowanych na narodowym, ale i unijnym szczeblu. Jedynie jedna trzecia Europejczyków wyraża zadowolenie z podejmowanych przez UE działań zaradczych. Dane te powinny być dla KE i innych unijnych instytucji alarmujące, tymczasem stanowią one trampolinę dla wybijania kolejnych lewicowych projektów, których skutek będzie odwrotny do zamierzonego.
KE ma powód do zmartwienia, jako że prawie połowa obywateli państw członkowskich UE (46 proc.) stwierdziła, że ich standard życia został obniżony już wskutek pandemii COVID-19, później zaś agresji Rosji na Ukrainę oraz trwającego kryzysu. Kolejne 39 proc. nie odnotowało jeszcze obniżenia standardu życia, ale spodziewa się, że tak się stanie w nadchodzącym roku, co oznacza raczej ponure perspektywy na rok 2023. Innym wymownym wskaźnikiem narastających ograniczeń gospodarczych jest wzrost odsetka obywateli, którzy mają trudności z płaceniem rachunków – wzrost o dziewięć punktów procentowych z 30 proc. do 39 proc. od jesieni 2021 r.
„Ludzie, co zrozumiałe, martwią się rosnącymi kosztami utrzymania, ponieważ coraz więcej rodzin z trudem wiąże koniec z końcem. Teraz jest dla nas czas na działania; aby zapanować nad naszymi rachunkami, zahamować inflację i sprawić, by nasze gospodarki rosły. Musimy chronić najsłabszych w naszych społeczeństwach” – powiedziała przewodnicząca Parlamentu Europejskiego Roberta Metsola. Problem jednak w tym, że z tych słów w praktyce wynika bardzo niewiele. Zamiast powstrzymać galopującą inflację, do czego Unia Europejska ma środki, podejmuje ona działania w dokładnie przeciwną stronę. Oprócz obciążenia wszystkich kluczowych obszarów życia opłatami za pozwolenia na emisję, KE jednocześnie zdecydowała o wycofaniu z rynku puli darmowych pozwoleń na emisję dla zakładów produkcyjnych. Proces ten ma się rozpocząć w 2026 roku i trwać stopniowo do 2034 roku, a w jego konsekwencji Komisja Europejska pozbawi się narzędzia wpływania na ceny na rynku ETS. Co więcej rynek ETS nadal pozostanie rynkiem spekulacyjnym, co oznacza możliwość sztucznego windowania cen za pozwolenia na emisję CO2. Ponadto emisje w sektorach objętych ETS muszą zgodnie z założeniami zostać ograniczone o 62 proc. do 2030 roku, co siłą rzeczy musi wiązać się z ograniczaniem produkcji i zwijaniem gospodarki.
Komisja Europejska ma jednocześnie świadomość, jak wielki i groźny może to być eksperyment, ponieważ była o tym informowana w trakcie konsultacji. W dokumencie opisującym skutki wpływu (impact assessment) obowiązującego obecnie systemu ETS czytamy, że „ze względu na wiele zmiennych i niepewności nie jest możliwa ocena ilościowa skutków pośrednich”. Przy ETS 2 sprawa jest dużo bardziej skomplikowana, a sam eksperyment jeszcze bardziej nieprzewidywalny tym bardziej, że KE w ogóle nie bierze pod uwagę spekulacyjnego charakteru rynku pozwoleniami na emisję CO2. Istnieje zatem poważne podejrzenie, że czekająca nas w najbliższej przyszłości katastrofa gospodarcza może przewyższyć wszystkie dotychczasowe kryzysy, z jakim przyszło zmierzyć się Unii Europejskiej.
Anna Wiejak