Wraz z nowym rokiem Szwecja objęła prezydencję w Unii Europejskiej. Już na starcie zapowiedziała kontynuację dotychczasowej polityki UE, co oznacza ciąg dalszy grillowania Polski za rzekomą niepraworządność oraz forsowania szkodliwych dla gospodarek państw członkowskich rozwiązań klimatycznych. Podsumujmy fakty, z którymi Unia Europejska wchodzi w nowy, 2023 rok.
„Szwecja przejmuje prezydencję w czasie, kiedy Unia Europejska stoi przed bezprecedensowymi wyzwaniami. Bardziej zielona, bezpieczna i wolna Europa stanowi fundament naszych priorytetów – powiedział premier Szwecji Ulf Kristersson. Problem w tym, że przyjęte przez Szwecję priorytety nie zbudują ani większej wolności, ani bezpieczeństwa.
Wojna na Ukrainie
Szwecja przejmując prezydencję zapowiedziała pomoc Ukrainie w trwającej wojnie z Rosją, zauważając, iż przeciwdziałanie rosyjskiej agresji jest interesie Unii Europejskiej. Jednocześnie zapowiedziała podjęcie wielu środków odpowiedzi na agresję Rosji, w tym kontynuację procesu rozszerzania Unii Europejskiej. Problem jednak w tym, że również ta prezydencja nie wycofała się z projektu stworzenia z Rosją wspólnej przestrzeni od Władywostoku po Lizbonę. Należy przypomnieć, iż po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę Dmitrij Miedwiediew potwierdził, że plan tej koncepcji nadal obowiązuje i będzie realizowany, która to wypowiedź nie spotkała się z żadnym dementi ani ze strony Niemiec, ani ze strony urzędników i polityków w Brukseli. Dopóki nie zostanie on oficjalnie wypowiedziany, zapewnienia o przeciwdziałaniu rosyjskiej agresji mogą być traktowane jedynie jako polityczna retoryka.
Wojna o polskie sądy
Unijne instytucje, w tym przede wszystkim Komisja Europejska, która w sposób zupełnie bezprawny wyszarpała sobie kompetencje w sprawie wymiaru sprawiedliwości, nadal toczy z Polską batalię o rzekomy brak praworządności i chociaż strona polska wydaje się być optymistyczna, to w rzeczywistości – oprócz pustych deklaracji – nic nie wskazuje ani na chęć zmiany tej polityki ze strony KE, ani na chęć zawarcia jakiegokolwiek kompromisu.
Tymczasem po pierwsze sądownictwo nie należy do kompetencji Unii Europejskiej, zatem Komisja Europejska domagając się, aby Polska dokonała w nim zmian, działa ultra vires. Oznacza to, że zgodnie z obowiązującym prawem powinna otrzymać ostrą odpowiedź Warszawy, aby nie wtrącała się w obszary, które nie są objęte traktatami i zajęła się wykonywaniem zadań, do których została powołana. Z bliżej nieznanych przyczyn władze w Warszawie, zamiast odprawić Ursulę von der Leyen z kwitkiem, zdecydowały się z nią negocjować, a nawet zawierać kompromisy. Może to zostać odczytane – i zapewne tak się stanie – jako przyznawanie KE dodatkowych kompetencji i wywołać lawinę kolejnych szantaży i roszczeń, co de facto już się zadziało.
Zdumiewa również przedmiot szantażu ze strony Komisji Europejskiej, a mianowicie Krajowy Plan Odbudowy, a to dlatego, że na jego przyjęciu zależy przede wszystkim samej Brukseli, w ten sposób usiłującej tworzyć podwaliny pod wspólnotowy system finansowy. Pamiętajmy, że to nie są pieniądze, które tak po prostu otrzymamy, ale kredyt, który żyrujemy również innym państwom. Nie jest zatem dobrze rozumianym polskim interesie wdrażanie i przyjmowanie KPO. Polska, korzystając z zamieszania wokół sądownictwa, powinna wycofać się z podjętych decyzji politycznych. Mamy jeszcze czas. Tym bardziej, że wynegocjowane z Brukselą „kamienie milowe” stanowią de facto wprowadzanie tylnymi drzwiami Zielonego Ładu, którego skutki będą katastrofalne dla polskiej gospodarki i żadne zaklinanie rzeczywistości tego faktu nie zmieni. Warto przypomnieć, że do tej pory nie przedstawiono polskiej opinii publicznej dokładnych wyliczeń co do skutków przyjęcia forsowanych przez Komisję Europejską rozwiązań, a same postulaty są mocno niedoprecyzowane, co stwarza duże pole do interpretacji, a co za tym idzie – do nadużyć.
Polityka sprzeczności
Jeżeli ktokolwiek liczył na wycofanie się UE z destrukcyjnej polityki klimatycznej, to jego nadzieje okazały się złudne. I tak szwedzka prezydencja zapowiedziała, że będzie kontynuowała wysiłki w celu zmierzenia się z wysokimi i niestabilnymi cenami energii, zapowiadając bliżej nieokreśloną reformę rynku energetycznego. Niestety o likwidacji systemu handlu emisjami nadal nikt w UE nie chce słyszeć, mimo że w znacznym stopniu obniżyłoby to inflację w całej wspólnocie. Zamiast tego szwedzka prezydencja zapowiada wprowadzenie „Fit for 55” i przyspieszenie transformacji energetycznej, co będzie generowało gigantyczne koszty, najprawdopodobniej nie do udźwignięcia dla gospodarek przynajmniej części państw członkowskich.
Warto podkreślić, iż europejskiej opinii publicznej nadal nie zostało przedstawione żadne wyliczenie skutków ekonomicznych (impact assessment) rzeczonego planu. Są jedynie polityczne deklaracje bez pokrycia w liczbach.
Kolejnym ciosem w obywateli państw członkowskich UE jest włączenie przez eurodeputowanych oraz na poziomie ministerstw państw członkowskich UE planu REPowerEU do narodowych planów odbudowy. Oficjalnie krok ten ma na celu wsparcie krajów UE w uniezależnianiu się od surowców z Rosji oraz zieloną transformację. Problem jednak w tym, że zgodnie z jego założeniami energetyka węglowa ma zostać zastąpiona odnawialnymi źródłami energii, co na obecnym poziomie technologii przyniesie gigantyczne koszty przy miernych skutkach (Niemcy przekonały się zeszłej zimy, że OZE nie zastąpi węgla, i po cichu powróciły do wydobycia tego ostatniego).
Wprawdzie Bruksela przewiduje dopłaty do dekarbonizacji i zielonej transformacji, ale nie pokryją one niestety jej kosztów – ich wpływ na ogół wydatków z tym związanych będzie znikomy. Tym bardziej, że będą pochodziły z pieniędzy wcześniej zainkasowanych w krajach członkowskich, ponieważ UE nie dysponuje własnym, niezależnym budżetem. I tak odnośnie do finansowania negocjatorzy z PE zapewnili, że z dodatkowych 20 mld euro w grantach zaproponowanych przez KE, 8 mld będzie pochodziło z wcześniejszych aukcji narodowych pozwoleń na emisję w ramach ETS, podczas gdy 12 mld zostanie wzięte z Funduszu Innowacyjności.
Aby wesprzeć dekarbonizację sektorów przemysłowych, posłowie do PE uzyskali zobowiązanie Rady i Komisji do uzupełnienia funduszu innowacyjnego powyżej jego obecnej wielkości, przy czym uzgodniono już 2 miliardy euro, a pozostała część ma być negocjowana w ramach trwającej reformy systemu handlu uprawnieniami do emisji.
Dodatkowe 20 mld euro mają zostać podzielone między kraje członkowskie biorąc pod uwagę stopień ich uzależnienia energetycznego od paliw kopalnych oraz ilość konsumpcji energii. Problem jednak w tym, że jak wyliczyło Centrum Informacji o Rynku Energii, nakłady inwestycyjne na transformację energetyczną w latach 2021-2040 w Polsce mogą wynieść ok. 1.600 mld zł. Takie szacunki znajdują się w założeniach „Polityki energetycznej Polski do 2040 roku”. Jak podano w dokumencie, inwestycje w sektorach paliwowo-energetycznych angażować będą środki finansowe w kwocie ok. 867-890 mld zł. Pytanie, czy Polskę stać zatem na transformację energetyczną w tak krótkim czasie i czy nie należałoby jej rozłożyć na około 100 lat, pozwalając jednocześnie, aby jej wprowadzenie regulowały zdrowe mechanizmy rynkowe, zamiast gospodarki centralnie sterowanej z Brukseli.
Nie mniej obaw budzą plany objęcia rolnictwa systemem ETS oraz wprowadzenia obowiązku rolnictwa precyzyjnego. Finalnie może się okazać, że nieprecyzyjnie sformułowane przepisy i regulacje pozwolą na narzucenie rolnikom obciążeń, których nie będą mogli udźwignąć (casus LULUCF). Warto dodać, że i w tym przypadku KE nie przedstawiła precyzyjnych wyliczeń co do kosztów, jakie poniosą rolnicy, ograniczając się do ogólnikowych sformułowań o opłacalności takich rozwiązań.
Konkurencyjność? Jaka?
Szwedzka prezydencja przekonuje, że podjęte przez nią działania przyczynią się do zwiększenia konkurencyjności Unii Europejskiej. Problem jednak w tym, że promowane przez nią rozwiązania będą miały dokładnie odwrotny skutek. Nie da się budować konkurencyjnego podmiotu, jeżeli multiplikuje się koszty jego funkcjonowania. Ani rolnictwo, ani żadna gałąź przemysłu UE nie będzie konkurencyjna, jeżeli zostanie obłożona gigantycznymi daninami, co musi przełożyć się na koszt końcowy oferowanego produktu. Co więcej, należy się zastanowić, czy promowane przez UE rozwiązania nie doprowadzą do pozbawienia obywateli ich własności i wykupienia tych dóbr przez wielkie korporacje, które stać będzie na pokrycie kosztów ich funkcjonowania. Wiele wskazuje na to, iż takie zagrożenie jest zupełnie realne i nie należy go lekceważyć.
Widać zatem wyraźnie, że Unia Europejska bardzo potrzebuje reformy, i że na tę reformę jak na razie trzeba jeszcze będzie poczekać. Szwedzka prezydencja będzie jedynie kontynuacją dotychczasowej linii i nie przyniesie żadnych istotnych zmian.
Anna Wiejak